wtorek, 1 grudnia 2015



Myśląc o nim, ogarnia mnie paraliż, strach. Kiedyś — on i jego utwory — był i były dla mnie czymś nierozerwalnym, lecz nie jednym, choć stanowił i stanowiły jedną z kluczowych figur mego dzieciństwa. Zanim poznałem go osobiście i je w formie pisanej, dotarła do mnie wiedza o nim i o nich w formie piosenki Edwarda Stachury pt. Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo, regularnie nadawanej na falach „Trójki” Polskiego Radia w wykonaniu autorskim. Potem pojawił się i on, kiedyś odwiedziłem go nawet w jego grudziądzkiej koszarze, czasopisma publikujące jego dzieła („Kontrasty Odrzańskie”, „Nowy Wyraz”, „Poezja”), tomiki: Brzegiem słońca (1997), Poboki (1971), Podwójna należność (1972), Jesteś dla mnie taka umarła (1974), Dopokąd (1974) czy Nie ma zegarów (1978). Kiedy zacząłem dojrzewać, zasłuchany w piosenkę śpiewaną wedle jego tekstu pt. Gdzieś w nas, wykonywaną przez Marka Grechutę, zgasł pewnego dnia, ale się nie wypalił, chociaż pochłonęła go woda. Archetyp ognia, wody: Jeszcze większy lęk, przerażenie, zachłyśnięcie się jego światem. Zainspirowany napisałem przyczynek do niewielkiej antologii o twórczości Ryszarda Milczewskiego, zwanego Brunem, pt. Bruniana, wydanej w 1985 roku w bydgoskiej Galerii Autorskiej, czytałem pośmiertnie wydaną powieść Jak już to już (1983), teraz zaś dotarł do mnie niewielki wybór jego wierszy dołączony do płyty Gribojedowa pt. Bruno z Grudziądza. Album ów zawiera 12 piosenek, wierszy wyłowionych z całej spuścizny autora Mamo przyszedłem straszyć (2002): Muzyka jest spoiwem porozrzucanych dotąd sensów i prowadzi nas z powrotem w głąb czasu, który wprawdzie minął, lecz nie zastygł, na powrót otwiera rany wzbudzonego stanu świadomości, wydobywa życie ze stanu odrętwienia, nie kwestionując pytania, czy przychodzi się tu, aby straszyć? Bardziej ulegamy niż jesteśmy sprawcami naszych nieszczęść; są, że tak powiem, za wierszem 6 x 6 = 66, „skurwysyńskie siły”, nieopanowane energie podświadomości, myśląc psychoanalitycznie, którym nie potrafimy się oprzeć, które narzucają nam i wymuszają na nas bierność, alienują obecność powrotu tam, gdzie nas jeszcze nie ma świadomie, istniejemy w sposób nieokreślony jako „Stąd”, „Stamtąd”. Życie w nieustannej podróży, skakanie z pociągu na pociąg tylko dlatego, że jakaś panna oferowała nam swoją fotografię i trzeba było wiać przed jej nożem. Między słowem a gniewem stan uwięzienia, gdy nie ma czasu ani zegarów, istnieje tylko wojna z samym sobą i śródziemnomorskie eksplozje w agresywnym potoczeniu realnego świata. Stan przed zaśnięciem albo przed śmiercią, gdy tramwajem możemy wprawdzie dojechać na kraniec wszechświata, ale tylko po to, by wrócić do Ziemi: Młodzi, nie przeklęci, ubrani w krawaty w paski, mający do dyspozycji trumny z judaszami i kwiaty pod głową, żyłując życie jakie jest, z sercami wbitymi na gwoździe (Algier). Wszystko to wydobywane charakterystyczną muzyką Gribojedowa, dzięki której poezji Ryszarda Milczewskiego-Bruno znowu wolno toczyć się na powierzchni, zachowując równocześnie swą pierwotną głębię, urodę i przewrotność. Warto ją wybrać, wsłuchiwać się w fascynującą wielogłosowość jej niepowtarzalnych brzmień, uwalniającą nas od zgrzytów i łez. — Trzeba zatem pomóc mu i im w przebijaniu się przez zgiełk tego świata, by móc okiełznać gacki wycinanych westchnień, i życzyć powodzenia, bowiem między bujaniem w obłokach a obłokiem w spodniach nadzieja, zadziorność, może nawet wiedza tajemna.

Andrzej Pańta


Na focie Ryszard Milczewski-Bruno i Leszek Przyjemski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz