Myśląc o nim, ogarnia
mnie paraliż, strach. Kiedyś — on i jego utwory — był i były dla mnie czymś
nierozerwalnym, lecz nie jednym, choć stanowił i stanowiły jedną z kluczowych
figur mego dzieciństwa. Zanim poznałem go osobiście i je w formie pisanej,
dotarła do mnie wiedza o nim i o nich w formie piosenki Edwarda Stachury pt. Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo,
regularnie nadawanej na falach „Trójki” Polskiego Radia w wykonaniu autorskim.
Potem pojawił się i on, kiedyś odwiedziłem go nawet w jego grudziądzkiej
koszarze, czasopisma publikujące jego dzieła („Kontrasty Odrzańskie”, „Nowy
Wyraz”, „Poezja”), tomiki: Brzegiem
słońca (1997), Poboki (1971), Podwójna należność (1972), Jesteś dla mnie taka umarła (1974), Dopokąd (1974) czy Nie ma zegarów (1978). Kiedy zacząłem dojrzewać, zasłuchany w
piosenkę śpiewaną wedle jego tekstu pt. Gdzieś
w nas, wykonywaną przez Marka Grechutę, zgasł pewnego dnia, ale się nie
wypalił, chociaż pochłonęła go woda. Archetyp ognia, wody: Jeszcze większy lęk,
przerażenie, zachłyśnięcie się jego światem. Zainspirowany napisałem przyczynek
do niewielkiej antologii o twórczości Ryszarda Milczewskiego, zwanego Brunem,
pt. Bruniana, wydanej w 1985 roku w
bydgoskiej Galerii Autorskiej, czytałem pośmiertnie wydaną powieść Jak już to już (1983), teraz zaś dotarł
do mnie niewielki wybór jego wierszy dołączony do płyty Gribojedowa pt. Bruno z Grudziądza. Album ów zawiera 12
piosenek, wierszy wyłowionych z całej spuścizny autora Mamo przyszedłem straszyć (2002): Muzyka jest spoiwem
porozrzucanych dotąd sensów i prowadzi nas z powrotem w głąb czasu, który
wprawdzie minął, lecz nie zastygł, na powrót otwiera rany wzbudzonego stanu
świadomości, wydobywa życie ze stanu odrętwienia, nie kwestionując pytania, czy
przychodzi się tu, aby straszyć? Bardziej ulegamy niż jesteśmy sprawcami
naszych nieszczęść; są, że tak powiem, za wierszem 6 x 6 = 66, „skurwysyńskie siły”, nieopanowane energie podświadomości,
myśląc psychoanalitycznie, którym nie potrafimy się oprzeć, które narzucają nam
i wymuszają na nas bierność, alienują obecność powrotu tam, gdzie nas jeszcze
nie ma świadomie, istniejemy w sposób nieokreślony jako „Stąd”, „Stamtąd”.
Życie w nieustannej podróży, skakanie z pociągu na pociąg tylko dlatego, że
jakaś panna oferowała nam swoją fotografię i trzeba było wiać przed jej nożem.
Między słowem a gniewem stan uwięzienia, gdy nie ma czasu ani zegarów, istnieje
tylko wojna z samym sobą i śródziemnomorskie eksplozje w agresywnym potoczeniu
realnego świata. Stan przed zaśnięciem albo przed śmiercią, gdy tramwajem
możemy wprawdzie dojechać na kraniec wszechświata, ale tylko po to, by wrócić
do Ziemi: Młodzi, nie przeklęci, ubrani w krawaty w paski, mający do dyspozycji
trumny z judaszami i kwiaty pod głową, żyłując życie jakie jest, z sercami
wbitymi na gwoździe (Algier). Wszystko
to wydobywane charakterystyczną muzyką Gribojedowa, dzięki której poezji
Ryszarda Milczewskiego-Bruno znowu wolno toczyć się na powierzchni, zachowując
równocześnie swą pierwotną głębię, urodę i przewrotność. Warto ją wybrać,
wsłuchiwać się w fascynującą wielogłosowość jej niepowtarzalnych brzmień,
uwalniającą nas od zgrzytów i łez. — Trzeba zatem pomóc mu i im w przebijaniu
się przez zgiełk tego świata, by móc okiełznać gacki wycinanych westchnień, i
życzyć powodzenia, bowiem między bujaniem w obłokach a obłokiem w spodniach
nadzieja, zadziorność, może nawet wiedza tajemna.
Andrzej Pańta
Na focie Ryszard Milczewski-Bruno i Leszek Przyjemski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz